Stale dominują u nas dwie wykluczające się narracje. Jedna - najchętniej powtarzana przez etnicznych Górnoślązaków – potarza, że o tym regionie wiarygodnie opowiadać mogą tylko ludzie tutaj urodzeni i wychowani, bo „nikt inny nas nie zrozumie”. Druga – poniekąd stojąca w kontrze z poprzednią – domaga się większej uwagi ze strony „reszty Polski”, która pozostaje ślepa i głucha na problemy tego regionu i jego mieszkańców. Bo rzeczywiście – ciągle rozpowszechnia się o Górnym Śląsku półprawdy, przykrywane niedopowiedzeniami bądź stereotypami. Czy można to zmienić i zweryfikować?
Ziemia pszczyńska, choć dzieliła losy innych części historycznego Śląska, co jakiś czas przechodząc z rąk do rąk, pozostaje miejscem wyjątkowym, bo mimo wszystko zachowała atrybuty zadziwiającej ciągłości kulturowej. Rządzili nią Przemyślidzi, Piastowie, węgierscy Turzonowie, Promnitzowie i bodaj najbardziej rozpoznawalni Hochbergowie. Mniej pamiętamy o Anhaltach, choć w parku zamkowym zachowały się nagrobki kilku przedstawicieli tego rodu, panującego w Pszczynie od połowy XVIII wieku do połowy następnego stulecia. Stało się tak zapewne dlatego, że ta epoka na ogół nie budzi naszych namiętności, bo nie wiążemy jej z dziejowymi wydarzeniami i nieodwracalnymi zmianami. Niewiele też wiemy o ludziach wówczas żyjących.
Urodził się 150 lat temu w osadzie Sadzawki (obecnie: Siemianowice Śląskie). Do dziś pozostaje najbardziej znanym i rozpoznawalnym politykiem górnośląskim. Z Wojciechem Korfantym liczyć musieli się wszyscy, bo już na początku XX wieku uzyskał ogromną popularność i poparcie, co przełożyło się na serię zwycięstw wyborczych do parlamentu niemieckiego a potem polskiego. Nie mogli go lekceważyć także jego antagoniści, przeciwnicy i nieprzejednani wrogowie. Zarówno z kręgów sanacyjnych, jak i niemieckich.
Pod koniec II wojny światowej i w ciągu wielu kolejnych miesięcy exodus był masowy. Jedni uciekali przed zbliżającym się frontem, drudzy opuszczali strony rodzinne dobrowolnie, bo nie chcieli mieszkać w Polsce Ludowej, jeszcze inni – mimo, że stanęli przed komisjami weryfikującymi ich narodowość, też musieli wyjechać. Fale migracyjne powtórzyły się potem kilkukrotnie. Najwięcej kontrowersji dotyczyło tzw. akcji łączenia rodzin, przeprowadzonej w latach 70. Czy opuszczający wówczas kraj Ślązacy rzeczywiście byli Niemcami?
Zapraszamy na kolejne spotkanie z cyklu Górny Śląsk - świat najmniejszy.
Zwraca uwagę inna pora, inny dzień tygodnia i inne miejsce. O tradycji oryginalnego oświetlania śląskich miast – ze szczególnym uwzględnieniem Katowic i Chorzowa – krótko opowiemy tuż po zakończeniu musicalu „Koty”.
50 lat temu zmarł Rafał Urban – zapomniany już dziś pisarz ludowy spod Głogówka. Jego baśnie, wiersze, gawędy i opowiastki śląskie zostały zebrane i wydane dopiero 10 lat po śmierci, więc jego twórczość nie zdołała się utrwalić i rozpowszechnić. Pozostała legenda literackiego samouka i… poligloty. Opowie o niej Krzysztof Karwat.
To było i dla Polski, i dla Niemiec jedno z najważniejszych wydarzeń XX wieku. W czerwcu 1922 roku do wielu miast i miasteczek wschodniej części Górnego Śląska wkroczyły wojska polskie, ustanawiając tu nową administrację i wyznaczając nowe granice państwowe, które przetrwały do września roku 1939. W miesiącach wcześniejszych i późniejszych tysiące rodzin przenosiło się z jednej strony kordonu na drugą, a mimo to w obu krajach pozostały liczne mniejszości narodowe. Ta sytuacja określiła los nie tylko mieszkających tu ludzi, ale i całej II Rzeczypospolitej, która uzyskała niepowtarzalną szansę na rozwój ekonomiczny i gospodarczy. Wprawdzie w okresie międzywojennym województwo śląskie ze stolicą w Katowicach było najmniejsze, to jednak przynosiło największe dochody a także wyznaczało dla całego kraju nowoczesne standardy społeczne i cywilizacyjne.
Zajrzyjmy do Głogówka. Już tam bywaliśmy, choćby przy okazji opowieści o sławnym rodzie Oppersdorffów. Wtedy tylko wspomnieliśmy o wielokulturowym dziedzictwie tego skrawka Górnego Śląska, jego historycznych związkach z Wiedniem i Berlinem, ale także Czechami i Polską. Wiele z tych śladów dostrzec można także dzisiaj, choć to piękne miasteczko nie omijały wojny i zniszczenia. Niektóre jednak tropy uległy zatarciu. Wielu z nas nie pamięta, że np. Jan Cybis, jeden z najwybitniejszych malarzy polskich połowy XX wieku, urodził się właśnie pod Głogówkiem. Częściej kojarzymy go z francuskim postimpresjonizmem, Krakowem i Warszawą. Dlaczego? Spróbuje to wyjaśnić Joanna Filipczyk, szefowa Galerii Sztuki Współczesnej w Opolu.
Kilkanaście lat temu opinię publiczną zelektryzowała wieść o reaktywacji Giesche S.A. - największego przedsiębiorstwa przemysłu ciężkiego w międzywojennej Polsce. Do obrotu trafić miały niegdysiejsze akcje spółki, co skutkowałoby ogromnymi odszkodowaniami, jakie musiałby wypłacić Skarb Państwa. Afera zakończyła się więzieniem i karami finansowymi dla pomysłodawców tego bezprecedensowego „przekrętu”. Pośrednio jednak pokazała siłę drzemiącą w nazwie i nazwisku - Giesche.